poniedziałek, 27 października 2008

Coś fajnego i nie drogo

Czasem zastanawiam się nad przypadkowością moich rożnych fotograficznych peregrynacji. W takich chwilach przeważnie spoglądam na mojego Nikkora AF-D 50mm 1.8 , który jest najwyraźniejszym dowodem na ingerencję elementu losowego w to co robię. Obiektyw ten jest tak tani, że dostałem go jako rabat, kupując dwa inne, niestety nie dla siebie :-( i oczywiście za "wielką wodą". A było to w tych pięknych czasach kiedy $$$ kosztowały po 2.2 zł.
Cena i fakt, że jest on "Made in China" w niczym jednak nie ujmują jakości generowanych przez niego obrazów. Jednak jako coś co dostałem za darmo i wyglądającego delikatnie mówiąc nieco badziewnie, na długo odłożyłem go na półkę, tylko sporadycznie go zakładając.
Chyba glówną przyczyną niedocenienia tego szkła jest jego niezbyt atrakcyjny jak dla mnie (matryca DX) kąt widzenia: ot, ni to krótkie tele ni to szerszy portret. Fakt faktem, że obiektyw jest bardzo jasny, ale po prostu nie trafiła się dostatecznie dobra okazja, żeby pozwolić mu rozwinąc skrzydła. A w zasadzie to ta okazja musiała być wystarczająco namolna, żeby obudzić moją leniwą wyobraźnię. Jeszcze wrócę do tego.

Jak wspomniałem, portrety jak dotąd mnie nie interesowały (moja 50-tka to zmieniła, ale o tym później), a do fotografowania w pomieszczeniach, przy zastanym świetle, nikkor jest po prostu zbyt długi.
Pierwszy moment, w którym doceniłem jego walory, trafił się przy okazji... ogniska.
Duży otwór względny pozwala na całkiem skuteczną pracę systemu AF a jak się po niedługim czasie okazalo, lekkie domknięcie tak do f/2.2 pozwoliło uzyskać całkiem przyzowoite zdjęcia. A w przedziale f/4 - f/11 wręcz wybitne (oczywiście w katergoriach ostrości i odwzorowania kolorów). Ponieważ w moich opowieściach staram się unikać technikaliów, głodnych cyferek i wykresów odsyłam jak zwykle do optycznych.
Pora rozprawić się z moją niedomagającą wyobraźnią - otóż okazja, która w końcu obudziła ją do współpracy z omawianym Nikkorem, trafiła się przy okazji imprezy gdzie zaszła wspaniała koniunkcja okolicznośći:
  • wychodząc z domu, spieszyłem się, a jak to w takich sytuacjach bywa, łapiesz to co masz pod ręką. A pod ręką było body TYLKO z 50mm nikkorem.
  • Impreza była w w środku letniego, bardzo jasnego dnia. Ultranieciekawe światło do plenerów, za to wystarczająco mocne, żeby dawać sensowne oświetlenie we wnętrzach.
  • Temat. Bajka dla fotografomana-gawędziarza :-) - Impreza była chrzcinowa, a sam główny zainteresowany, od czasu do czasu musiał udać się na małe conieco sam na sam z mamusią.
Tego to nawet ja nie mogłem przeoczyć! I nagle to co mi nie pasowało w tym obiektywie, stało się jego główną zaletą: Pomieszczenie było spore, więc kąt widzenia był w sam raz. Łapał kontekst, jednocześnie pozwalając ładnie wyizolować temat z tła. Jakby tego było mało, można go sobie otworzyć tak mocno, że mała głębia pozwala rozmyć nawet fragmenty portretowanych osób. I jeszcze jedno, chyba najważniejsze:
Na matrycy DX, ten obiektyw, to krótkie tele, które pozwala nie zbliżać się podczas fotografowania i nie zakłócać tak intymnej chwili jak karmienie dziecka.

Morał: Jak to napisał Bryan Paterson w "Eksopozycji bez tajmnic" - "nie zmienia się koni w trakcie wyścigu". Być może warto czsem w ramach pobudzania wyobraźni, świadomie ograniczyć sobie środki techniczne, np przykład, zabrać ze sobą tylko 50mm obiektyw.
Ja powoli dojrzewam do tego, żeby kupić sobie np 128MB kartę, na którą wejdzie mi góra 6 zdjęć. Z resztą nie odkrywam tu od nowa koła - jedna ze szkół fotograficznych właśnie tak ćwiczy swoich adeptów: wychodzą na miasto z aparatami załadowanymi filmem na max 5 klatek i mają za zadanie zrobić ciekawe zdjęcie.

piątek, 12 września 2008

Triumf zdrowego rozsądku nad gadżeciarstwem

Jestem chorobliwym gadzeciażem. Należę do tych kilku procent osób, które posiadają palmtopa (nie licząc telefonu komórkowego), a z tego nielicznego zbioru jestem w jeszcze mniejszym podzbiorze tych którzy go używają.
Z fotografią jest u mnie podobnie. Jestem w systemie Nikona dlatego, że dawno temu kiedy podejmowałem decyzję co kupić, najbardziej spodobał mi się jego design (F60 vs EOS300).
Dlatego ostro odchorowałem fakt zakupu, jakiego jakiś czas temu dokonał pewien mój znajomy: Chodzi o teleobiektyw Nikkor 70-200 VR 2.8. Najwyższa półka zarówno jakościowa jak i cenowa. Problem w tym, że zarówno w ofercie Nikona jak i niezależnych, brakuje solidengo szkła o podobnych parametrach, ale np f/4 - żeby było w rozsądnej cenie.
Ponieważ sporym problemem byłoby wytłumaczenie się pozostałym domownikom z wydatku rzędu 6k zł na obiektyw, postanowiłem nabyć szkło z tego zakresu, ale o słabszych parametrach: Nikkor 70-300 VR 4.5-5.6.
Dlaczego? Bo jest w zasadzie tylko jedna rzecz jaką tracę nie kupując prefesjonalnej armaty 70-200 vs amatorskie 70-300: Bokeh. Całą resztę jestem w stanie jakimiś kompromisami zniwelować. Bo czym się różnią te szkła? Jakie przewagi ma 70-200?: światło, ostrość, bokeh, światlo dla AF, jakość budowy.
Na początek światło: stały otwór wględny 2.8 vs 4.5-5.6 to ładne 3EV różnicy. Czyli zamiast ISO100 mamy ISO800 - Można by tu powiedzieć, ze to kolosalna różnica! Owszem, ale z perspektywy czasu nie taka znowu wielka. Na 12Mpix matrycy CMOS Nikona D300, spadek jakości na ISO800 bywa wręcz niezauważalny (nie dyskutuję tutaj miłośnikami oglądania pod lupą cropa 100%). Po przeskalowaniu do około 2Mpix, czyli zdjęć dających przyzwoite wydruki 10x15 i pokrywających całą rozdzielczość telewizora FullHD, gubimy praktycznie cały szum.

No to może ostrość? Tu faktycznie słoik profi kopie tyłek wszystkim na około.... Tylko że widać to dopiero przy cropie bliskim 100% - zejście do wspomnianych 2Mpix potrafi też znacząco "wyostrzyć" zdjęcie.
No to światlo dla AF! - Bądźmy poważni: Może dla słabszych korpusów to jest argument; D80 faktycznie jakby ciut celniejsze było przy szkle 2.8, ale w D300 jeszcze się nie zdarzyło, żeby 51 pól AF sobie nie poradziło.
Jakość budowy - Zrezygnowanie z tego i z WYGLĄDU było bodajże najcieższą próbą. Długie ogniskowe + dobre światło owocują potężną 77mm soczewką. Nie złym bajerem jest też wewnętrzne zoomowanie. Ale żeby "prysły zmysły" wystarczy pożyczyć ten obiektyw od kolegi i pofotografować nim ze 2 godziny. Ręce bolą. I kark. Focenie tym z ręki przez dłuższy czas to pomyłka. A taszczyć tego grzmota w teren to też porażka. Wyleczyłem się. Oczywiście zastosowanie takie jak sterczenie z monopodem i czekanie aż jakaś gwiazda podrapie się po pupie, albo polityk podłubie w nosie są poza moim obszarem zainteresowań, więc nie dyskutuję tutaj wyższośći jasnej dwusetki nad ciemną trzysetką w takich zastosowaniach.
Ha, czyli udało mi się opisać obiektyw nikkor 70-300 VR poprzez krytykanctwo wobec 70-200 :-) !
Prawda jest taka, że nie jest to szkło wybitne. Przeciętna jasność, ostrość ciut lepsza od średniej (CA troszkę doskwiera) a dość plastikowa obudowa nie wróży długiego żywota. Ale faktem jest, że ma bardzo dobry AF i skuteczne VR. Sporo mniejsze rozmiary i o połowę mnejsza waga, powodują, że bez problemowo zabieram go ze sobą nawet na dłuższe wypady w teren. A niedostatki światła i ostrości łatwo można skompensować skalowaniem i wyższym ISO.
A już całkiem dumny i blady chodzę, od czasu kiedy Thom napisał, że 70-300VR ma stałe miejsce w jego ekwipunku wyprawowym.
Morał: 70-200 wygląda super-macho i na dodatek robi jakościowo świetne zdjęcia, tylko że jego młodszy braciszek, przy współpracy z nowszymi puszkami (wiecej AF, ISO, Mpix) okazuje się często być wszystkim co jest potrzebne do szczęścia nawet całkiem wymagającym fotografom. Tylko ten bokeh... No cóż gimp/photoshop (niepotrzebne sktreślić), warsty, rozmycie i jest też bokeh :-)
BTW, wszystkie zdjęcia w tym poście pochodzą oczywiście z AF-S 70-300 4.5-56 ED VR. A o 70-200 napiszę jak go znowu dorwę w swoje łapska.

środa, 20 sierpnia 2008

Rybim okiem na świat


Ostatnią z optycznych zabawek z jakimi miałem do czynienia na imprezie, która zainspirowała mnie do spisywania tego bloga jest Sigma 10 mm Fisheye 2.8 EX. Z wypróbowanych obiektywów, to właśnie to szkło spowodowało u mnie największe swędzenie mózgu: Po pierwsze, jako człowiek prosty z wykształeceniem technicznym, zacząłem sobie zadawać pytanie dlaczego dwie sigmy: 10-20 i opisywana teraz 10 Fisheye mają tak różny obraz. W końcu milimetrów mają po tyle samo, więc na prosty rozum, kąt widzenia i odwzorowanie też powinno być takie samo. Temat mnie przerósł, więc z pytaniem poszedłem na forum. Jak się okazało, jest na to (wskazane przez jednego z forumowiczów) wytłumaczenie, ponieważ istnieje kilka sposobów odwzorowywania czyli rzutowania obrazów 3d na dwuwymiarową klatkę-matrycę przez obiektywy. I to stąd różnice w deformacjach i kątach widzenia.
Przy okazji zdałem sobie sprawę, z tego, że po raz kolejny udalo mi się wrzasnąć: "król jest nagi!" - sporo ludzi mieniących się być profesjonalistami, lub zaawansowanymi amatorami poprostu nie wie dlaczego tak się dzieje i zasłaniają się tekstami "A co tu rozumieć - chcesz mieć szeroki kąt to kupuj szeroki kąt, chcesz mieć fisheye to kup fisheye" - a pytanie: "dlaczego tak jest?" było bez odpowiedzi. Ale teraz już wiem, choć wzorów matematycznych na pamięć nie wkułem.
Po drugie, obiektyw ten zaczął drażnić tę humanistyczną część mojej osoby, która interesuje się kompozycją i innymi fajnymi aspektami focenia: jak by tu można takie dziwadło wykorzystać? Dystorsja, czyli coś co do tej pory było uznawane za wadę tutaj jest celowo wyniesione do monstrualnego poziomu. Dlatego ten obiektyw stanowił chyba największe wyzwanie dla wyobrażni.
Pierwszy wniosek jaki mi się nasunął, po krótkiej pracy z tym szkłem to taki, że raczej kompozycja centralna daje lepsze efekty. Ludzie zwłaszcza z boku kadru wyglądają mocno alienowato. I w ogóle nie jest to raczej szkło "na ludzi".
To może krajobrazy? Tu było całkiem fajnie, zwłaszcza przy pochylaniu aparatu względem sceny. Horyzont jest prosty tylko wtedy gdy aparat jest idelanie poziomo, każdy odchył powoduje zawijanie w górę lub w dól.

Drugą podpowiedź co do możliwych zastosowań przyniósł sam obiektyw - przy takiej ogniskowej, minimalny dystans roboczy jest bardzo mały, o ile pamiętam okolo 25cm. To pozwala naprawdę blisko podejść do tematu, jednocześnie dając naprawdę fajną, przestrzenną perspektywę z zachowanie dużej głębi ostrości.

I trzeci sposób wykorzystania jaki mi wpadł do głowy, przyszedł wieczorem, a konkretnie nocą. Takie szkło mając kąt widzenia dochodzący do 180 stopni, wycelowane w niebo naprawdę niewiele przeoczy.
Zdaję sobie sprawę, że temat fisheye jest dużo szerszy, nie zbadałem jeszcze choćby obszaru zastosowania takiego szkła w fotografowaniu imprez np dziecięcych czy sportowych. Albo "makro". A jestem pewien, że gdyby poświęcić mu więcej czasu, jeszcze klika pomysłów by się znalazło :-). Na koniec jeszcze jedno zdjęcie, które zrobiło się niejako samo: Próbowałem coś tam złapać w krzakach, nacisnąłem spust i okazało się że mam nastawiony naprawdę długi czas... w tym czasie jakaś natrętna osa mnie dopadła...

wtorek, 19 sierpnia 2008

... I znowu Sigma. 300 f/2.8 EX


Jasne tele klasy 200-300 2.8 to chyba mus dla każdego profesjonalisty. Sam nigny nie pragnąłem posiąść takiego cacka... dopóki nie spróbowałem :-) A spróbowałem, jak wszystkich Sigm opisywanych na tym blogu, na zlocie optyczne.pl.
I znowu, historia jak poprzednio. W ogóle nie chciałem wcześniej tego szkła, ale skorzystałem z okazji i go spróbowałem. Jak się okazało, było warto. Ktoś mógłby zapytać: dlaczego? Przecież dzisiejsze konstrukcje dla systemów pozbawionych stabilizacji w korpusie, wydają się być obowiązkowo wyposażone w jakiś mechanizm OS/IS/VR, a tu próżno szukać takowego. Jak się chwilkę zastanowiłem i pofociłem tym instrumentem to doszedłem do wniosku, do jakiego wielu już doszło przede mną: Lepiej mieć dobre światło niż stabilizację. Niestety coś za coś. W dzisiejszych czasach łatwiej o ciemny stabilizowany obiektyw niż o jasny niestabilizowany. Mówię tutaj o aspekcie zarówno finansowym jak i jakościowym.
A skoro o jakości mowa - Sigmie 300 2.8 EX nie można zarzucić absolutnie nic. Dotyczy to zarówno jakości wykonania jak i samych zdjęć. Oczywiście chcąc być dobiazgowym można jakieś mankamenty znaleźć np tutaj, ale jak już niejednokrotnie się przekonałem, fotografowanie tablic tesotwych to jedno, a praktyka to coś zupełnie innego. I praktyka pokazala, że obiektyw świetnie pracuje już od maksymalnego otworu względnego. Moim subiektywnym zdaniem szczyt możliwości osiąga w okolicach f/4 i długo z niego nie schodzi.
W technicznym teście, redaktorzy zwracali uwagę na dość przeciętny AF - myślę, że jest to kwestia zależąca w conajmniej równej mierze od szkła jak i body - tarzający się i biegający po padoku konik nie sprawił najmniejszej trudności parze Sigma 300 + D300.
Żeby nie przechwalić: z mojego punku widzenia, ten obiektyw ma tylko jedną słabość, na którą z resztą nie ma lekarstwa bo prawa fizyki są nieubłagane: optyka tak długiego i jasnego szkła musi być duża. I w tym momencie odzywa się drugie prawo fizyki: Grawitacja. Taki zestaw jest po prostu ciężki, choć nie aż tak jak to monstrum. Można się więc pokusić o fotografowanie nikonowo-sigmowym duetem trzysetek"z ręki" choć nie jest to zbyt komfortowe.
Podsumowując moją przygodę z Sigmą 300 2.8 EX, można powiedzieć dwie rzeczy - po pierwsze jasne szkła są fajniejsze niż ich stabilizowane ciemniejsze odpowiedniki (choć już niedługo pewnie temu zaprzeczę, jak napiszę coś o Nikkorze 70-300 VR) i po drugie szkło klasy 200-300 2.8 nawet jeśli nie znalazło się na stałę w moim arsenale, to na pewno stanowi istotny element na drodze poszukiwania własnego stylu i tożsamości fotograficznej. I jeszcze jedno: To na pewno nie jest koniec mojego romansu z jasnymi "tele".

wtorek, 12 sierpnia 2008

Sigma 10-20 EX


Przedostatnia już w cyklu refleksji pozlotowych opinia o obiektywie. Przyszła pora na najbardziej wyczekiwany przeze mnie kąsek: Sigmę 10-20 4-5.6 EX HSM. Jak zwykle będzie to raczej parę luźnych uwag niż solidny test, którego co prawda na Canonie, można szukać u optycznych.
Co spowodowało, ze tak bardzo nastawiałem się na spotkanie z tym szkłem? Powodów jest kilka: Po pierwsze: atrakcyjne kąty. Na DXowym body odpowiednik 15-30 mm. Po drugie bardzo małe jak na takie kąty dystorsje. Po trzecie: ciężko jest w sieci znaleźć ludzi, którzy marudziliby na jakość obrazu tego szkła. Zwłaszcza w porównaniu do ceny za jaką można je mieć (teraz około 1700 zł). Dla mnie jest to wystarczająca ilość powodów, żeby przynajmniej wypróbować ten obiektyw. A o mały włos by się nie udało!
Pierwsze podejście do wypożyczenia zaliczyłem jeszcze w Warszawie, w sigma-pro centrum. Po długich bojach z systemem (zakończonych z resztą przypadkowym włamaniem na cudze konto) udało mi się zarezerwować ten obiektyw. Po przyjściu okazało się że jeszcze go nie ma, ale w zamian za niego udało mi się dostać w atrakcyjnej cenie Sigmę 12-24. OK pierwsza próba nie udana.
Próba druga odbyła się na zlocie, gdzie każdy mógł zamówić co chce z oferty sigmy. Zamówienie zamówieniem, a kolejka kolejką. Jak się stoi w kolejce po coś czego jest mało, to się tego nie zachwala na całe gardło. Dla mnie nie starczyło, bo kilka osób, które stały przede mną mimo braku wcześniejszego zainteresowania jednak się skusiły. Druga próba nie udana. Ale się nie poddałem. Po prostu poszedłem "na sępa" i udało mi się wydębić na parę godzin to szkło od jednego ze zlotowiczów.

I tu pierwsze zdziwienie: nie jest wcale tak łatwo skomponować kadr przy tak szerokim kącie. Zawsze coś nieporządanego wlezie... No ale to jest ta fajna część , czyli zabawa z kompozycją. Jako człowiek prosty z wykształceniem technicznym na początek wziąłem się za technikalia:
Można by napisać że ma super szybki oparty o HSM AF - ale jak się chwilę pomyśli, to wychodzi na to, że AF jest po prostu zbędny. Przy tej światłosile odleglość hiperfokalna zaczyna się na 126 cm dla 10mm f/4 a po zamknięciu o jedną działkę spada poniżej metra. Jak ktoś nie wierzy to niech policzy to sobie np. tutaj. To jest ten krótki moment, kiedy się zastanawiam dlaczego producenci lustrzanek nie wprowadzili jeszcze trybu autofocusa AF-H (priorytet hiperfokalny). To byłoby, zwłaszcza do szerokokątnych obiektywów bardzo użyteczne. Albo do szybkich zdjęć, gdzie AF-C nie wyrabia. No ale jak się odrobi lekcje to można sobie to zawsze samemu nastawić w trybie manualnym :-)
Kolejna refleksja jaka nawiedziła moją głowę dotyczy samego obrazu. Ten obiektyw w zasadzie nie potrzebuje polara. Przynajmniej jeśli chodzi o oszałamiająco-kiczowato-artystyczne odwzorowanie nieba. A skoro o odwzorowaniu mowa, to chyba najbardziej rzucająca się w oczy cechą tego szkła jest jego doskonała korekcja dystorsji, co przy tych ogniskowych zasługuje na duże brawa i wytrąca niewolnikom pełnej klatki argumenty z ręki.
Podsumowując, obiektyw ten jest na szczycie mojej listy zakupów. Ma fajne kąty widzenia, przeciętne co prawda światło, ale przy założeniu jego zastosowania głównie na zewnątrz, problem jest pomijalny. No i oczywiście koronny argument: bardzo dobry stosunek jakości zarówno obrazu jak i wykonania do ceny. Jest tylko jedno "ale":
Pełnoklatkowy Nikon D700 :-) Oczywiście oficjalnie zarzekam się, ze jeszcze parę lat zostanę w DXowym D300, ale co jeśli trafi się okazja na sprzedaż "mało używanej puszki D300" i szybkiego przeskoku na siedemsetkę. Zwłaszcza że w podobnych okolicznościach zamieniłem D70 na D80 a to jeszcze szybciej na D300 :-)

poniedziałek, 11 sierpnia 2008

Sigma 500 f/4.5 EX


No i znowu kilka pozlotowych refleksji na temat różnych szkieł. Tym razem przemyślenia dotyczą prawdziwego egzotyka: potężnej 500 mm Sigmy. Jest to waga ciężka zarówno w rzeczywistości (waga ponad 3kg) jak i w portfelu. Cena na poziomie 15-16 tysięcy złotych jest raczej zaporowa dla amatora. Warto przy tym wspomnieć, że konkurencyjne szkła ze stajni Nikona potrafią kosztować ponad dwa razy więcej.
Wracając do Sigmy. Nie zamawiałem jej. Poprostu została porzucona do wypożyczenia przez innych uczestników imprezy. Jak zwykle w takich wypadkach zadecydował imponujący wygląd, który przykuł moją uwagę. Jak tylko można było ją wziąć: wziąłem. Jadąc na zlot nastawiałem się na zabawę z 4 szkłami: 17-70, 10-20, 70-200 i 30. Tak wielkiego tele w ogóle nie miałem w planach i jak to zwykle bywa takie nieplanowane rzeczy potrafią dostarczyć najwięcej radości. I tak też się stało.
Na początek parę słów o ergonomii. W zasadzie w tej klasie szkieł można zapomnieć o kwestii "wygody użytkowania". Z racji swoich gabarytów Sigma 500 jest cholerycznie niewygodna: w zestawie z D300 całość waży ponad 4 kg, co raczej uniemożliwia fotografowanie "z ręki". Do zapewnienia jakiejkolwiek stabilnośći potrzebny będzie monompod. Solidny. A jeszcze lepiej statyw. Też solidny. Mój Manfrotto 055pro dałby radę gdyby nie głowica: nieco zużyta "3d", po prostu nie dawała rady. Zadowalające efekty osiągnąłem dopiero po zastosowaniu wężyka spustowego, po tym jak całe to koromysło przestało się trząść na statywie :-(. Warto w tym miejscu wspomnieć, że ta potężna konstrukcja nie jest wyposażona w żaden system stabilizacji obrazu, co przy tak długim obiektywie wydaje się być niezbędne.
No dobra, ponarzekałem, ale i tak z dobrotliwym uśmieszkiem, bo nawet po zataszczeniu tego grzmota w plener (ze statywem, głowicą i body całość waży pewnie z 10kg), rozwiązaniu problemu drgającego statywu (słaba głowica) reszta to czysta frajda: kosmiczny kąt widzenia (5 stopni), naprawdę fajna ostrość nawet przy całkowitym otwarciu, szybki AF dają sporo dobrej zabawy.
Zasadniczo to nie jestem fanem szkieł super-tele bo nie fotografuję ani ptaków ani kupujących wódkę gwazd seriali dla "superexpresu". Jeśli już "wchodzę w tele" to głownie do portretu, a tu 500 mm jest jednak lekką przesadą, lub do makro. Od czasu kiedy przestałem umierać za skalę 1:1, stwierdziłem, że klasyczne teleobiektywy lepiej nadają się do "scen" makro niż dedykowane szkła. Dlaczego? Chodzi o dystans roboczy. Wszystkie obiektywy makro z jakimi miałem do czynienia miały swoje obszary robocze na poziomie 30 cm od matrycy, co powodowało w niektórych przypadkach rozgniecenie "modela" filtrem. Pod warunkiem że nie uciekł.
Sigma 500 dała mi aż 4,5 metra dystansu roboczego! Z tej odległości swobodnie można fotografować duże płochliwe owady takie jak ważki czy motyle, czy też szerszenie do których wolałbym się po prostu nazbyt nie zbliżać.


Wspominałem już o kosmosie? 500 mm jest naprawdę cudowne do fotografowania księżyca. Co prawda nie mieliśmy do naszego satelity zbyt wiele szczęścia, obie noce byly lekko zamglone, a wschód księzyca wypadał dość późno, mimo tego część zdjęć jest dość udana. Tutaj też trafiła się ciekawa niespodzianka. Otóż przy fotografowaniu księżyca obwiedzionego lekką poświatą z powodu mgiełki wyszły dramatyczne rożnice w jakości zdjęć zapisanych w NEF versus JPEG. Nie trudno się domyśleć na czyją korzyść. Przypuszczam, że winnym jest algorytm stratnej kompresji w JPEGu, który w dużym skrócie, z trzech pixeli w kolorach A B A zrobi poprostu trzy pixele w kolorze A A A, a następnie będzie przeszczęśliwy mogąc to bezstratnie skompresować jako 3xA. Dlaczego o tym piszę? Otóż różnice jakie wyszly pomiędzy zestawem D300 + Sigma 500 i D80 + Sigma 150-500 były dramatyczne. Po zamianie body, na D80 z 500 też było słabo. To wyeliminowało szkła jako źródło problemu. Po kilku eksperymentach, okazało się, że winny jest format zapisu.
Morał: Sigma 500 f/4.5 EX to stałoogniskowe, wielkokalibrowe odświeżenie punktu widzenia. Z racji ceny raczej dla ekscentrycznych amatorów-milionerów (albo dla kasiastych paparazzi czy fotografów sportowych). Szkło dość wymagające: rozmiary, brak stabilizacji, ale dające w zamian dużo przyjemnośći i z racji ekstremalnego kąta widzenia stanowiące dobre wyzwanie dla wyobrażni. A o to przecież w tym całym fotografowaniu chodzi. Nie?

czwartek, 31 lipca 2008

Sigma 30 1.4 EX


Jednym ze szkieł, z jakimi miałem do czynienia na zlocie była wspomniana w temacie Sigma. Przy okazji bylo to szkło, w którym pokładałem swego czasu największe nadzieje: Bardzo dobre światło 1.4, neutralny na DX'ie kąt widzenie odpowiadający mniej więcej świętym 50mm z pełnej klatki.
Rzeczywistość okazała się tym razem brutalna - o ile 1.4 w centrum kadru jeszcze jakoś przejdzie, to brzegi nie spełniają nawet moich i tak dość niskich wymagań ostrości. Co to sa moje "dość niskie wymagania". Otórz czytając testy różnych szkieł, zwłaszcza ich diagramy rozdzielczośći, a następnie prównując je z przykładowymi zdjęciami uznałem że akceptowalny poziom ostrości dla mnie znajduje się na mniej więcej 30-33 lpm, co jest powszechnie uznawane za poziom poprawny. Obiektyw po zamknięciu jest oczywiście używalny, ale nie kupuje się szkła 1.4 żeby je zamykać!
Drugim druzgocącym ciosem brutalnej rzeczywistości w ten obiektyw była... jego ogniskowa :-) O ile dyskusje na temat rozdzielczości oparte są o konkretne liczby, o tyle kwestia użyteczności 30 mm jest już całkowicie subiektywna. Zatem w moim subiektywnym odczuciu kąty oferowane prze 30mm/DX i 50mm/FX są całkowicie bezużyteczne i nieciekawe. Pewnie dlatego, że fotografia rzeczywisto-reporterska nie leży w centrum moich zainteresowań.
Efekt? Na całym wypadzie zrobiłem może klilkanaście zdjęć tym obiektywem i żadne nie przetrwało wstępnej selekcji jeszcze na LCD mojego D300. A to co się ostało i jest prezentowane zrobił ktoś inny moim aparatem :-)
Jako jedyny plus tego szkła mogę zatem zaliczyć fakt, że pomogło mi uświadomić sobie, że to co inni cenią sobie w klasie standadów reporterskich nie jest tym, czego szukam w fotografii.

środa, 30 lipca 2008

Sigma DP1


Echa zlotu optycznego ciąg dalszy. Tym razem na tapetę postanowiłem wziąć moje prawie 2 godzinne doświadczenia z Sigmą DP1. Tak krótki czas to troszkę mało, zwłaszcza że warunki oświetleniowe nie były zbyt porywające: Mocne południowe światło pogodnego lipcowego dnia jest poprostu nieciekawe. Dodatkowo 30 stopniowy upał stanowił pewne wyzwanie dla sprzętu - dp1 i bez gorąca na zewnątrz dość mocno się grzeje.
Jak sobie zatem Sigma poradziła?
Na początek opowiem o samych zdjęciach. Z pewnym drżeniem brałem do ręki ten aparat, bo jak większość zainteresowanych tematem naczytałem się mniej lub bardziej niezależnych opinii o legendarnej jakości zdjęć wychodzących z matrycy Foveon, a teraz miałem okazję przekonać się o tym na własnej skórze.
Już na pierwszy rzut oka widać, że nie mamy do czynienia ze zwykłą małpą. ISO 50, dość spora jak na realia cyfrówek matryca, możliwość tworzenia plików RAW (X3F), styk do lampy błyskowej sugerują aparat wręcz studyjny. Dlatego też na celownik wziąłem obiekt, który moim zdaniem stanowił największe wyzwanie w pobliżu: piękną choromoniklowanobłyszczącą Hondę. I tu całkowity brak zaskoczenia :-) DP1 świetnie oddaje takie błyszczące powierzchnie i to bez jakichkolwiek specjalnych zabiegów typu korekcja ekspozycji, grzebanie w WB itd.
Kolejną rzeczą która mnie zainteresowała było sprawdzenie jak DP1 poradzi sobie ze szczegółami w cieniu I tu też się nie zawiodłem - co prawda można był o znaleźć bardziej kontrastową scenę, ale z gorącym oddechem koeljnych chętnych do testowania na karku nie było to zbyt proste ;-).

Na koniec parę słów na temat ogólnego wrażenia i obsługi. W mojej dość dużej łapie aparat trzyma się dobrze. Sprawia też wrażenie solidnego i raczej oszczędnego w wystroju co osobiście bardzo mi się podoba. Model, który miałem w rękach ponoć miał ulepszony procesor i najanowszy firmware co miało zaowocować przyspieszoną pracą, ale dla osoby na codzień przyzwyczajonej do D300, tempo pracy było raczej irytująco powolne.
Ogólne wrażenie jest jednak zdecydowanie na plus i Sigma DP1(lub jej następca) znalazła sobie miejsce na liście moich przyszłych zakupów... ale dopiero po tym jak sprawię sobie zapasowe body DSLR :-)
I raczej jako trzeci backup ambitnego (i cierpliwego) amatora bym ją pozycjonował. Jako podstawowy aparat na wakacje dla zwykłego pstrykacza z racji stałoogniskowego (i poniekąd bardzo przyzwoitego) obiektywu nie poleciłbym go.
Za to chciałbym mieć tę Sigmę ze sobą we wszystkich tych widokowych miejscach, gdzie taszczenie na grzbiecie lustranki z szerokokątnym obiektywem jest poprostu upierdliwe. I na koniec jeszcze jedna uwaga: DP1 potrafi sfotografować mój różowy samochód jako różowy - co np. Nikonom bazującym na CCD często nie mieści się w móżdżkach^H^H^H^H^Hprocesorach i robią z niego poprostu czerwony :-)

Aha. To wszystko to tylko klika luźnych uwag. Solidny test można zleleźć tutaj.

wtorek, 29 lipca 2008

Zlot optyczne.pl 2008 - re(we)lacja bardzo subiektywna


Właśnie wróciłem ze zlotu optyczne.pl. Naprawdę fajna impreza. Całkowiecie spełnia moje zapotrzebowanie na czasowe oderwanie od rodziny, pracy, kredytu, budowy i innych takich. Prawie 3 dni całkowitego poświęcenia fotografii (a w zasadzie fotografomanii) bo nie chodziło tylko o fotografowanie, ale także o GADANIE, słuchanie, chwalenie się sprzętem, podziwianie i zazdroszczenie cudzego sprzętu, porównywanie, testowanie i wojny ;-) systemowe, czyli wszystko co technoonaniści lubią najbardziej.

Kolejną miłą rzeczą w imprezie był fakt, że Sigma i K-consult naprawdę stanęli na wysokości zadania - dostaliśmy szkła praktycznie dowolne z ich oferty. Dla kogo nie starczyło, mógł się powymieniać. Przetestowałem na spokojnie w miłym plenerze od całkowitych egzotyków (Sigma 500 f/4.5 albo 300 f/2.8 ) po słoiki w zasięgu portfela np.: 10-20, 10, 30/1.4, 17-70. Jak znajdę kilka chwil to wrzucę moją prywatną opinię na temat tych szkieł.

Ciekawym pomysłem był też mikrokonkurs. Formuła bardzo prosta: ze zdjęc zrobionych na zlocie (najlepiej wypożyczonym Sigmowym obiektywem) każdy mógł zgłosić 2. Potem jury (k-consult) wybiera po 3 na każde z nagradzanych 3 miejsc. Cała zabawa dostarzyła niezłej motywacji, choć osobiście jak to zwykle w takich sytuacjach bywa cierpiałem na twórcze zatwardzenie i chroniczny brak pomysłu. Nawet z wyboru 2 spośród około 300 zdjęć które zrobiłem nie jestem zadowolony. Bardzo żałuję, że nie zgłosiłem fotki, którą umieściłem na początku tego posta. W zamian za to poszły:

Dzik wyskakujący ze ściany - zrobione Sigmą EX 10 f/2.8 Fisheye. Co mnie zdziwiło to właśnie ta fota załapała się na 3 miejsce w konkursie, za jak to określono "Twórcze wykorzystanie obiektywu fisheye".
Drugie były....

... Koniki - Sigma EX 300 f/2.8 - Początkowo mój osobisty faworyt, ale im dłużej o tym myślę, to tym bardziej pluję sobie w brodę, że zamiast tego nie wystawiłem robaków w świetle lampy (pierwsza fota tego postu).