poniedziałek, 27 października 2008

Coś fajnego i nie drogo

Czasem zastanawiam się nad przypadkowością moich rożnych fotograficznych peregrynacji. W takich chwilach przeważnie spoglądam na mojego Nikkora AF-D 50mm 1.8 , który jest najwyraźniejszym dowodem na ingerencję elementu losowego w to co robię. Obiektyw ten jest tak tani, że dostałem go jako rabat, kupując dwa inne, niestety nie dla siebie :-( i oczywiście za "wielką wodą". A było to w tych pięknych czasach kiedy $$$ kosztowały po 2.2 zł.
Cena i fakt, że jest on "Made in China" w niczym jednak nie ujmują jakości generowanych przez niego obrazów. Jednak jako coś co dostałem za darmo i wyglądającego delikatnie mówiąc nieco badziewnie, na długo odłożyłem go na półkę, tylko sporadycznie go zakładając.
Chyba glówną przyczyną niedocenienia tego szkła jest jego niezbyt atrakcyjny jak dla mnie (matryca DX) kąt widzenia: ot, ni to krótkie tele ni to szerszy portret. Fakt faktem, że obiektyw jest bardzo jasny, ale po prostu nie trafiła się dostatecznie dobra okazja, żeby pozwolić mu rozwinąc skrzydła. A w zasadzie to ta okazja musiała być wystarczająco namolna, żeby obudzić moją leniwą wyobraźnię. Jeszcze wrócę do tego.

Jak wspomniałem, portrety jak dotąd mnie nie interesowały (moja 50-tka to zmieniła, ale o tym później), a do fotografowania w pomieszczeniach, przy zastanym świetle, nikkor jest po prostu zbyt długi.
Pierwszy moment, w którym doceniłem jego walory, trafił się przy okazji... ogniska.
Duży otwór względny pozwala na całkiem skuteczną pracę systemu AF a jak się po niedługim czasie okazalo, lekkie domknięcie tak do f/2.2 pozwoliło uzyskać całkiem przyzowoite zdjęcia. A w przedziale f/4 - f/11 wręcz wybitne (oczywiście w katergoriach ostrości i odwzorowania kolorów). Ponieważ w moich opowieściach staram się unikać technikaliów, głodnych cyferek i wykresów odsyłam jak zwykle do optycznych.
Pora rozprawić się z moją niedomagającą wyobraźnią - otóż okazja, która w końcu obudziła ją do współpracy z omawianym Nikkorem, trafiła się przy okazji imprezy gdzie zaszła wspaniała koniunkcja okolicznośći:
  • wychodząc z domu, spieszyłem się, a jak to w takich sytuacjach bywa, łapiesz to co masz pod ręką. A pod ręką było body TYLKO z 50mm nikkorem.
  • Impreza była w w środku letniego, bardzo jasnego dnia. Ultranieciekawe światło do plenerów, za to wystarczająco mocne, żeby dawać sensowne oświetlenie we wnętrzach.
  • Temat. Bajka dla fotografomana-gawędziarza :-) - Impreza była chrzcinowa, a sam główny zainteresowany, od czasu do czasu musiał udać się na małe conieco sam na sam z mamusią.
Tego to nawet ja nie mogłem przeoczyć! I nagle to co mi nie pasowało w tym obiektywie, stało się jego główną zaletą: Pomieszczenie było spore, więc kąt widzenia był w sam raz. Łapał kontekst, jednocześnie pozwalając ładnie wyizolować temat z tła. Jakby tego było mało, można go sobie otworzyć tak mocno, że mała głębia pozwala rozmyć nawet fragmenty portretowanych osób. I jeszcze jedno, chyba najważniejsze:
Na matrycy DX, ten obiektyw, to krótkie tele, które pozwala nie zbliżać się podczas fotografowania i nie zakłócać tak intymnej chwili jak karmienie dziecka.

Morał: Jak to napisał Bryan Paterson w "Eksopozycji bez tajmnic" - "nie zmienia się koni w trakcie wyścigu". Być może warto czsem w ramach pobudzania wyobraźni, świadomie ograniczyć sobie środki techniczne, np przykład, zabrać ze sobą tylko 50mm obiektyw.
Ja powoli dojrzewam do tego, żeby kupić sobie np 128MB kartę, na którą wejdzie mi góra 6 zdjęć. Z resztą nie odkrywam tu od nowa koła - jedna ze szkół fotograficznych właśnie tak ćwiczy swoich adeptów: wychodzą na miasto z aparatami załadowanymi filmem na max 5 klatek i mają za zadanie zrobić ciekawe zdjęcie.

Brak komentarzy: