czwartek, 18 lipca 2013

I po zlocie - częśc 1 - 85 f/1.4

Już szóstym, choć dla mnie piątym. Mowa o tej imprezie. O "atfosmerze" jak mawia pewna bilska mi, ośmioletnia osóbka, można poczytać w komentarzach. Ja jak zwykle o szkłach.
Na zlot jechałem przetestować nowe Sigmy 35 i 30 f/1.4 oraz 85 1.4. Do 35 się nie dobrałem, więc skończyłem z 30 i 85. I tak sobie, dumny i blady, chodziłem przez 2 dni.
Trzeciego dnia wziąłem Samyanga (nawet nauczyłem się pisać tę cholerną nazwę) 85 1.4. Hitchcock to ze mnie nie jest, więc zamiast budować suspens, od razu zdradzę pointę:

Nowym szeryfem w mieście jest Samyang 85.

Ale najpierw o Sigmie, bo dopóki nie miałem porównania, cały zachwyt spadał na tę portretówkę: AF dość celny, używalna od 1.4. Rozmycie tła i kolory w porządku. Wydaje się też być wolna od, w moim subiektywnym przeświadczeniu, problemu kradzenia części czerwieni, jaki męczy inne, zwłaszcza starsze, sprzed rebrandingu, Sigmy. Nawet te z literkami EX.

A oto co robi Sigma 85, jak widzi w kadrze Canona 1dx z najnowszym 70-200:



A potem wziąłem Samy'ego i wszystko się zmieniło.
To jest trochę nie uczciwe porównanie, w stylu Kena Rockwella, bo zboże powyżej, to jpeg z aparatu, nastawiony na sharp+2, vivid i jakieś ISO w okolicach 400. Zaś drugie, dolne, to nef w natywnym iso 200. Tylko wywołany, bez żadnego pędzlowania:


Górna Sigma została domknięta do 2. Dolny Samy do 1.6.
Wiem, wiem. To zupełnie inne zdjęcia i nie nadają się do porównań. Dałem co miałem najlepszego z obu obiektywów.
Fani oglądania cropów 1:1 (ja się do niech niestety zaliczam), pewnie chętnie by porównali to samo ujęcie samym i sigmą - nawet takie miałem, ale jak za którymś razem "odchudzałem" kolekcję zlotowych fotek, to w ferworze porządkowania wyrzuciłem sample z sigmy bo były za mało ostre. No a potem przypomniałem sobie, że to miało być do porównania :-/.
Na szczęście Optyczni jak zwykle trzymają formę i dostarczyli już testy obu szkieł, więc kto chce, to MTFy znajdzie tu Samy, i tu Sigma. W sumie, to jestem lekko zaskoczony, bo patrząc na wykresy rozdzielczości, Sigma wydaje się być lepsza, co przeczy subiektywnemu odczuciu. Morał - nie samymi testami człowiek żyje, a i trzeba wiedzieć po co się takie obiektywy chce: Ja chcę światło 1.4, żeby go używać, a w zestawieniu z ogniskową 85, żeby mieć ładne tło i małą głębię. Żadnego z tych szkieł nie zamknąłem powyżej 4 :-P -pewnie dlatego nie zauważyłem, że Samy ma słabe wyniki w okolicach zwyczajowego  sweet spota. Jego sweet spotem jest 1.4-3.5 i nie zamierzam go opuszczać.

Co do największej "wady" Samy'ego: manualnego ostrzenia, to okazało się to nie tak uciążliwe, jak się spodziewałem. Trzeba mieć trochę więcej czasu i tyle. Do szybko biegających dzieciaków przydałaby się skala głębi ostrości,  ale to ma sens i tak, dopiero przy nieco większych odległościach. Na 2m, przy f/2, DOF wynosi zaledwie 4cm. Za to na 20m, to już 4.5m.  Warto by było mieć to napisane na obiektywie.

Czy Sigma jest zła? Nie. To dobry obiektyw. Nawet bardzo. Ale czy warto dopłacać 2.5k PLN za autofokus, który wcale nie jest aż taki przydatny do zastosowań jakie planuję? Na szybko sprawdziłem cenę  jednego i drugiego.
Jak na moje potrzeby: przesłony 1.4 do 4 i spokojne portrety z małą głębią, odpowiedź jest prosta.

P.S. W tytule jest napisane cześć 1. A to dlatego, że miałem w łapkach, jeszcze pachnącą nowością Sigmę 30 1.4 (A), Samy'ch 35 i 24 oba 1.4 no i przede wszystkim Samyanga T/S 24, który dostarczył mi bardzo dużo radości. Zatem C.D.N.

czwartek, 21 lutego 2013

Macho-paparazzi

Tekst trochę stary i prawie bez zdjęć (miałem cośtam wybrane, ale po spojrzeniu na nie z perspektywy 3 lat szału nie było). W ogóle nie miał szczęścia, bo dopisywałem do niego po parę zdań chyba od 5 lat. A to chyba dlatego, że to jedno z najfajniejszych szkieł jakie miałem w rękach, swego czasu też najbardziej upragnione. W efekcie próbując je jakoś opisać dostałem zatwardzenia intelektualnego. Mimo to postanowiłem to puścić, ot tak w ramach odkurzania bloga. Dlatego też nie ma w nim wzmianek o nowościach w tej klasie - Sigma ma już trzecią, w końcu udaną generację tego szkła, Tamron też się ogarnął, no i Nikon w końcu zauważył, że można robić fajne szkła ze światłem f/4.

Nadszedł czas na rozliczenie z największym demonem - zarówno z sensie gabarytów jak i nieco przenośnym. Tym razem na "tapetę" biorę AF-S 70-200G 2.8 VR. Nie, nie posiadam tego obiektywu, a czy żałuję, to się dopiero okaże, choć Ci co czytali mój post sprzed parunastu miesięcy pewnie odpowiedź znają :-) Do dzisiaj się z niego całkowicie nie wyleczyłem, choć zdrowy rozsądek mówi zdecydowane nie.
Co jest zatem na tak? Wszystko poza zdrowym rozsądkiem: optycznie - doskonały, wykonany przeciwpancernie, skuteczny VR i szybki AF, bardzo przyzwoite światło i coś co ma bardzo nie wiele obiektywów na rynku (ale za to prawie wszystkie to 70-200 f/2.8, choć u Canona też i F/4): nie zmienia rozmiarów nie tylko podczas ostrzenia ale także i zooma!
A jak ktoś lubi macho-duży sprzęt to powinien być jeszcze bardziej zadowolony, bo rozmiar jest tu... imponujący. W ogóle jest to jeden z ładniejszych obiektywów.
No i właśnie z tym rozmiarem mam problem - podoba mi się i w ogóle, ale wystarczy połazić z nim trochę i zaczyna mocno ciążyć.
Pierwszy raz podpinałem go do D80 - w efekcie bałem się zestaw powiesić na pasku, bo spodziewałem się że ta kolumbryna wyrwie bagnet. Nie bez potrzeby obiektyw wyposażony jest w solidną obrożę do statywu/monopoda.
Moje kolejne z nim spotkanie nastąpiło już w połączeniu z D300 co dało bardziej zrównoważony zestaw, ale dopiero krótki spacer z D3 uświadomił mi jak ciężkie życie mają paprazzi. Tyle wyzłośliwiania się na wagę, która przecież przydaje się - ciężki zestaw dużo stabilniej leży w rękach.
Ale zostawmy mechanikę. Mój ulubiony, nieco ezoteryczny temat: plastyka: Krótko mówiąc wybitna. Światło 2.8 w połączeniu z atrakcyjnie długimi ogniskowymi daje fantastyczne możliwości eksponowania i maskowania poszczególnych elementów kompozycji. Należy przy tym zaznaczyć, że jest to całkowicie używalne 2.8. Żadnych kompromisów na brzegu kadru!
Światło 2.8 ma jeszcze jeden miły aspekt: AF - przy połączeniu do z szybką puszką klasy D3, albo Dxxx daje w pełni używalny zestaw "sportowy" - trzeba tylko być w odpowiednim miejscu i zdążyć nacisnąć spust migawki - A nad tym muszę jeszcze popracować :-) .
Kupować zatem czy nie kupować? Jestem na nie - mam ten luksus, ze mogę go pożyczyć, dlatego mogę pozwolić sobie na dopuszczenie do głosu mojego rozsądku (mam coś takiego?) Ale znam takich co jak chcą to muszą....

Na osłodę jedno zdjęcie, strzelone na spacerze z zaprzyjaźnionym właścicielem D3 i wspomnianego szkła:



Inna klasa inna epoka

Uwielbiam porównania typu "przed" i "po". Ostatnio ubawiła mnie reklama, ze zdjęciem nieco roznegliżowanej standardowo-zaniedbanej kobiety z podpisem "przed" i tejże pani już dużo lepiej wyglądającej, z podpisem "po". Była to reklama kursów PhotoShopa.
Posiadam wiekową już dziś lampę SB-600. Nie tak dawno wpadła mi w łapki też nie najnowsza, ale z wyższej półki cenowej SB-900.
Ćwiczenie było proste: zestaw D300 + AF-S 105, obie "sabinki" i kot. Efekt na załączonych obrazkach. Żeby nie uwłaczać inteligencji potencjalnych czytelników, nie podpisuję, które zdjęcie błyskała która lampa. BTW, na allegro nie długo znajdzie się co prawda stara, ale mało używana SB600. Miłego dnia.

- Masz dwie opcje: nakarm mnie, albo otwórz taras. A w zasadzie jedną, nakarm i  wypuść na imprezę.

Tutaj "model" się już trochę zniecierpliwił.

poniedziałek, 26 lipca 2010

Veni, foto, vici

No tak... Veni - choć daleko było. Foto - bez szału, ale był krótki moment, w którym grała w duszy muzyka. A Vici dlatego, że był przebłysk pomysłu (choć nie u mnie) a dalej było trochę wyrachowania. Ale od początku.
Był Zlot. Jak zwykle w bardzo fajnym miejscu i atmosferze. Pogodzie udało się popsuć na szczęście tylko walory miejsca - atmosfera za to na tym skorzystała.
Miło było znów, przez kilka dni nie myśleć o niczym innym tylko o fotografii. Program merytoryczny: mocniejszy niż poprzednio, choć tematycznie zbliżony. Obstawiałem dwa wątki: drukowanie z szerokimi przyległościami, czyli monitorami i kalibracją, oraz zajęcia w studio. Pozostałe dwa, Olka i lornetki Fomei potraktowałem odpowiednio: pierwsze marginalnie, drugie przespałem :-D
Na początek warsztaty druku. Tak na prawdę to gdyby nie wcześniejsze spotkanie na piwie z prelegentem- Szymonem, poszedłbym na to najeżony jak nie wiem co, bo zwykle tak reaguję na bullshit marketingowy sprzedawany jako seminarium techniczne. Tym razem warsztaty to był majstersztyk: Nareszcie ogarnąłem tematy kalibracji i profilów poszczególnych elementów zestawu. Mogłem przy tym dowolnie ciągnąć za język kogoś, kto potrafi DUŻYMI literami i w przystępny sposób wszystko to objaśnić.
Warsztat nr 2 - Olympus. Jedyna fajna rzecz to koszulka. Prelegent zamiast nas czegoś uczyć, prezentował produkt, a to była jak mawia Tygrysek "nie tędy droga". Jedynym elementem "tędy drogi" był fakt że Oly przywiózł na prawdę sporo PENów, choć te niestety słabo się broniły, ale o tym potem.
Rada dla Olympusa na przyszły rok - nie przysyłajcie kiepskiego sprzedawcy na taki zlot. Skasowalibyście wszystkich, gdybyście przysłali np Wacława Wantucha (foci Olym), żeby zrobił warsztaty...

Trzecim wątkiem, który przykuł moją uwagę (połowicznie, bo pierwsze warsztaty z tej serii przespałem, ale dlatego, że ja byłem słaby a nie zajęcia), była praca w studiu z modelką. O ile po zeszłorocznych spotkaniach z pracą w studiu byłem co prawda oświetleniowym neofitą, ale pozostałem skrajnym lamerem, o tyle tym razem już trochę ochłonąłem i z grubsza wiedziałem czego chcę. Całe szczęście, bo tym razem trafiliśmy na gościa z wizją , który na dodatek potrafił w zajmujący sposób tę wizję przekazać.
Porównanie tegorocznego warsztatu oświetleniowego z zeszłorocznym, wypada zdecydowanie na korzyść tego co pokazano nam w Kręgu. Przede wszystkim formuła: żadnych pierdół o wyższości jednego systemu nad drugim. Sama treść. Konkretnie o rodzajach świateł, ich wykorzystaniu. Potem realizacja konkretnej wizji. I pełna kontrola nad grupą ponad 20 pstrykaczy! Każdy kto chciał nadążał za tokiem wykładu i mógł natychmiast przetestować zdobytą wiedzę.
Kolejnym genialnym IMHO posunięciem, było postawienie na światło ciągłe plus zastane. To dało praktycznie równe szanse dla wszystkich na zrobienie zdjęć zgodnych z tematem wykładu. Kto pamięta zeszłoroczną masakrę z kradnięciem sobie na wzajem światła z wyzwalanych fotocelą lamp błyskowych, ten wie co mam na myśli.
Kolejne brawa, należą się prowadzącemu za pomysł z ręcznym gmeraniem przy balansie bieli w aparatach. Jak dotąd nie wpadłem na to,że to jest jeszcze jeden element, który należy dołączyć do świętej trójcy ekspozycji: czasu przesłony i czułości.

A teraz Oly. Dlaczego na wstępie tak czepiłem się Olympusa? Pewnie bym się nie czepił, gdybym nie miał wcześniej w łapach Panasonica GF1 (dzięki, optyczne z a test), który zjada przywiezione PENy na śniadanie. (tak mam już trochę materiału na mój subiektywny test tego aparatu).
Warunki świetlne bezlitośnie obnażyły słabość AF PENa EPL-1. Na plus należy zaliczyć Olkowi fakt, że przywieźli na prawdę sporo PENów i masę akcesoriów, kto chciał mógł zatem przetestować dość kompletny system, wraz z przejściówkami np do bagnetu F, co skwapliwie wykorzystałem z moim micro-nikkorem, ale fakt dobrej wpółpracy pomiędzy olym m4/3 a nikkorem trzeba brać póki co na wiarę, bo warunki nie pozwoliły mi na zrobienie publikowalnych zdjęć.
Ojej! nie napisałem nic o obiektywach jakich używałem tym razem: 17-70 i 10mm fisheye. A także 70-200. Czyli dwóch starych znajomych i jedna nówka. Wszystkie w formie.
Na początek: Sigma 17-70 mm f/2.8-4.0 DC Macro OS HSM.
Szkło jak najbardziej poprawne. Czy wspomniałem już o fatalnej pogodzie na zlocie? Ze spokojnym sumieniem zwalam całą wine za brak nowych wrażeń obiektywowo-fotograficznych jesienną szarówkę jaka nam towarzyszyła . 17-70 nie nadaje się do robienia zdjęć bez lampy w dość mrocznych pomieszczeniach zamku w Kręgu a na dwór wyprowadziłem ją tylko raz. W efekcie - wszystkie zrobione nią zdjęcia poszły do matrixa. Ale broń Boże nie jest to wina obiektywu. Ten jest co najmniej równie dobry jak nikkorowe 18-70 DX. A należy pamiętać że na każdym końcu jest o 1EV od niego jaśniejszy, ma stabilizację i jest o 1mm szerszy. Gdybym teraz nie chorował na 16-35 f/4 to pewnie piałbym teraz z zachwytu. Wiem wiem, to zupełnie nie ta klasa, ale dla mnie standardowy zoom powinien zaczynać się od 16mm, naturalny jak się wydaje wybór: 16-85 nikkora odpada z powodu moich marzeń o przesiadce na pełną klatkę :-).
Ale wracając do Sigmy. Zakres dobry. Światło dobre. OS działa. I jeszcze jedna sprawa: To był pierwsza sigma nie EX z jaką miałem do czynienia: wrażenie jak najbardziej pozytywne. Sigma spokojnie może domalować do niej złotą obwódkę.
Kolejne moje spotkanie to stara dobra znajoma 70-200 HSM Macro. pomimo mankamentów na tle zoomowanie-ostrość i braku OSa, darzę to szkło wielkim sentymentem. Tym razem świetnie sprawdziło się w warunkach studyjnych, strzelane na 2.8.
Krótki epizod z sigmą 8-16 nie zasługuje na wzmiankę dłuższą niż to zdanie.
Na koniec został obiektyw, który jest mi znany i chodził za mną od dłuższego czasu: Fisheye 10mm 2.8. To nim zrobiłem konkursowe zdjęcie i po raz drugi mnie nie zawiódł. Jedyne moje zdjęcia jakie zasłużyły na uwagę zlotowiczów zostały zrobione właśnie nim.
Co do konkursu - tak.... "Vici", ale...
Ale nr 1: Pomysł był Artura. To on powiedział: "Ty.. patrz na tych ludzi w kręgu, może postaw ich wokół swiatła i cyknij od dołu...".
Ale nr 2: Fotkę podrzuciłem na konkurs bo czułem, że ma większe szanse niż mój osobisty faworyt - portret zrobiony fisheyem. Dlaczego zatem ta fotka a nie faworyt? - bo jest w niej życie, jest niestandardowe ujęcie no i ludzie stoją w kręgu koło zamku "Krąg". I chyba jest w niej trochę z atmosfery spotkania. Ciekaw jestem jak zniesie próbę czasu, bo w atmosferę zlotu trafiła doskonale.

I jej-mój prywatny konkurent: portret. Jak go robiłem to miałem świadomość, że robię ciekawe zdjęcie. Ten wieczór był jednym z dwóch momentów kiedy wziąłem aparat do ręki, i jedynym kiedy focenie całkowicie mnie pochłonęło. Pierwszy był w studiu, ale tam się uczyłem i byłem skupiony na słuchaniu - tu: czysta frajda. I tak ma być!

piątek, 12 lutego 2010

Panaceum na kompleks rozmiaru


Dawno, dawno temu, w 2004 roku, kiedy Nikon uważał, że klatka wielkości 35mm to przeżytek, w fabrykach Nikkora powstał jeden z niewielu profesjonalnych obiektywów pod niepełną klatkę (DX). Mianowicie AF-S 17-55DX f/2.8.
Czasy te jednak szybko minęły, a ambitni użytkownicy systemu z bagnetem F, posiadający w zasadzie profesjonalne body klasy D{23}00[s] zostali z ręką w nocniku.... raczej w DXie i bez perspektyw na fajne szkła. W tym kontekście szacunek należy wyrazić dla Olympusa, który jako jedyny konsekwentnie trzyma się obranego kursu i na dodatek udowadnia, że można robić świetną optykę dla małych, ale jakże wymagających matryc.
Oczywiście daleki jestem od stwierdzenia, że w systemie nikona nie ma fajnych szkieł z którymi dobrze pracuje się na niepełnej klatce, ale podczepiając pełnoklatkowce cały czas mam wrażenie, że chodzę w za dużych butach. Zwłaszcza w okolicach średnio-szerokich i neutralnych kątów. Szerokie 24 do 35 to w zasadzie standard, sakramentalne, standardowe 50 mm to już krótki portret, a to, co zbudowano do portretu, już jest do niego za długie (kwestia gustu), i tak dalej i tak dalej. Na szczęście im dłuższy obiektyw, tym dyskomfort z pracy w kropie mniejszy.
Przebogata oferta "kitowych" obiektywów Nikona do DXa mimo iż posiada co najmniej 2 ciekawe propozycje, nie daje pełnej satysfakcji - ot choćby jakość wykonania. Poza tym, kto spróbował pracy z profesjonalnym obiektywem ten wie, że po powrocie do choćby najlepszego kita ciężko jest osiągnąć zadowolenie.
Ups, czyżbym zdradził pointę mojej opowieści. Tak, mogę ją zdradzić. 17-55 bije na łeb wszystkie kity razem wzięte, choć zastanawiałem się nad tym długo.
Dlaczego długo? Bo nie z każdą puszką, z jaką go próbowałem chodził dobrze, a wejście miał w ogóle słabe. Był problem z AF. Konkretnie z front focus. Na jedynym, jaki miałem w łapach egzemplarzu, problem objawiał się na D80 i D200. Paradoksalnie D70 i D300 radziły sobie z nim świetnie (D300 po zmianie frimłeru, bo współpraca z 1.0 była fatalna).
Tak więc czy mamy idealny obiektyw standardowy do niepełnej klatki? Tak mamy. Czy idealny? Ideały są przeważnie nieosiągalne, pytanie tylko jak bardzo się do niego zbliżyliśmy.
Na początek właściwości optyczne. Szkło jest bardzo równe. Daje bardzo dobrą jakość w całym obszarze kadru. Trochę szkoda, że w czasach testowania tego szkła przez optycznych, nie było tam jeszcze procedur pomiaru transmisji, ale dobra praca tego szkła pod światło sugeruje, że w tej dziedzinie wynik byłby ciekawy. Myślę, że właśnie ta właściwość jest kluczem do mojej sympatii dla tego obiektywu: W pracy z nim, praktycznie nie czuje się, że szkło kradnie nam któryś z kolorów.
Co tu dużo mówić - jak na moje ambicje, jedyną wadą tego obiektywu jest cena... i może coś co ma związek z tytułem tego posta :-)
Otóż w środowisku foto-techno-fetyszystów (z którymi się z resztą identyfikuję) zauważyłem pewną tendencję, mianowicie bardzo szeroko rozpowszechniony kompleks rozmiaru. Objawia się on na dwa sposoby: użytkownicy systemów pełnoklatkowych (FF, czyli full frame, w języku marktetroidów nikona: FX) uważają się za lepszych od niepełnoklatkowych, a i wśród tych ostatnich trwa ciągłe przeliczanie rozmiaru ramki na kąty widzenia i porównywanie: Ci co mają matryce od Sony, szczycą się przelicznikiem 1.5 i patrzą z pogardą na Canonierów wyposażonych "tylko" w 1.6, jednocześnie wspólnie z nimi podśmiewają się z Olków z kropem x2. Sigmy (1.7) nikt nie zaczepia bo ma FOVEONa w stosunku do którego wszyscy Bayerowcy mają kompleks, ale to zupełnie inna historia.
Drugi objaw kojarzy mi się trochę z przedłużaniem pewnego narządu. Zjawisko to najlepiej widać na przykładzie kierowców, a w zasadzie posiadaczy samochodów: im większy tym lepszy.
Od razu muszę się przyznać, że swego czasu sam brałem udział w tym procederze: bolało mnie, że mam mniejszego^H^H^Hą matrycę i chciałem, żeby mój zestaw przynajmniej WYGLĄDAŁ profesjonalnie. Dlatego natychmiast wymyśliłem tysiąc powodów dla których do mojego D80 niezbędny jest grip. Chwila refleksji przyszła dopiero jak, żona na pikniku firmowym zaczęła się nabijać ze mnie, gdy obstąpiony przez pełnych zazdrości kolegów wyciągnąłem mój super-macho zestaw: D80+grip+AF-S 70-200VR. To, plus najzwyklejsze w świecie zmęczenie trzymaniem ciężkiego grzmota trochę mnie naprostowało na rzecz zgoła oczywistą: przecież tu chodzi o robienie zdjęć!
Jaki jest zatem związek omawianego 17-55 z leczeniem kompleksów rozmiaru? Nie ma tu żadnych ukrytych poddtekstów - to szkło jest po prostu duże i ciężkie i na pewno będzie świetnie wyglądać z każdą, nawet małą, puszką nikona :-D. A przy okazji, jak się je dobrze wyceluje, sensownie nastawi ekspozycję i naciśnie migawkę w odpowiednim momencie to robi całkiem fajne zdjęcia.

wtorek, 9 lutego 2010

Cyfrowa legenda

Trochę dziś zapomniana, ale nadal godna uwagi. Nadszedł zatem czas na AF-S DX 18-70 f/3.5-4.5 IF-ED (a mówią, że to Tamron wymyśla najdłuższe nazwy obiektywów).
W mojej ocenie jest to szkło, które wpłynęło na kształt dzisiejszego rynku lustrzanek: Pamiętam jeszcze czasy, gdy ambitny amator musiał wysupłać nie rzadko 4-5k złotych na EOSa 300d bo chciał mieć przyzwoite, niezaszumione zdjęcia. Musiał przy tym wyrzucić badziewnego kita i szarpnąć się na coś z wyższej półki Canona, albo kupić sigmę/tamrona. W tak przygotowany rynek wszedł nieco spóźniony Nikon z D100 i chwilę potem epokowym z D70, którego dumnym posiadaczem na początku 2005 roku się stałem.
D70 przychodził w rożnych zestawach, ja swój nabyłem wraz z omawianym 18-70 i najtańszą wersją AF-D 70-300G (nie ED i nie VR). I nagle okazało się, że stara fotograficzna prawda o tym, że zdjęcie robi najpierw fotograf, potem obiektyw a na końcu korpus stała się objawieniem dla rzesz fotograficznego narybku (w tym i mnie). Dzięki pomysłowi Nikona na rozsądny zestaw dla amatorów, mamy dziś prawie równy podział rynku miedzy N i C (choć z tego ciacha i Sony coś chce ostatnio wykroić).
Tyle wstępu, a konkrety?
Po technikalia typu rozdzielczość, aberracje itd jak zwykle odsyłam do fachowców. Ja zajmę się subietywnymi odczuciami.
Najpierw jakość: Jest to szkło nie do zdarcia. I wiem o czym mówię, bo było ze mną 2 razy za oceanem, przejachało całe stany od wschodniego wybrzeża po Kalafiornię, spadło przypięte do D80 przodem na beton z wysokości około 1m (na szczęście miałem założony dekiel i hooda, przeżyło wycieczkę do egiptu, nie mówiąc już o kilku wypadach krajowych. W zasadzie zabieram je wszędzie, choć ostatnio trochę przestało mnie interesować.
To, że szkło tyle przeżyło nie oznacza, że jest przeciwpancerne - przeciwnie, jest straszliwie rozklekotane, poluzowały się gumy na pierscieniach, dwuczłonowy tubus zooma chwieje się na boki (nie wiem jakim cudem nie widzę wad pozaosiowych) , a plastik z którego jest wykonane nosi ślady moich podróży. Ale nadal robi zdjęcia, a po domknięciu do 5.6 jest naprawdę ostre!
Z tym obiektywem, mam trochę jak ze starym samochodem: nadal działa, ale zbyt zajeżdzony, żeby dostać za niego rozsądną cenę i dopłacić do nowego.
Użytkowanie: trochę brakuje quasi-makro. Bokeh nie istnieje (bo tych oleistych bohomazów w tle nie da się tak nazwać), ale nie przeszkadza mi to w sandardowym zoomie. Na D80 dawał o sobie znać problem z wieszającym AF. Początkowo myślałem, że to wina wspomnianego upadku, ale potem wyczytałem w sieci, że ten typ tak ma. Jak to się objawia: czasami, bardzo, bardzo rzadko obiektyw przy ostrzeniu na nieskończoność tak jakby nie dawał do body potwierdzenia że już skończył ostrzyć. Trochę to było podobne do zjawiska jakie wiać przy wycelowaniu obiektywu na coś bez kontrastu i wtedy detekcja fazowa głupieje i AF kręci obiektywem w obie strony. Tyle że tu nie kręcił. Zwykle w takiej sytuacji musiałem wycelwać sobie w stopy, wyostrzyć, a potem wrócić do kadru na nieskończoność.
Na D300 miałem ten objaw może ze 2 razy (w ciągu 2 lat).
Trochę nastraszyłem, ale wrażenia z użytkowania są na plus: ostre, szybko ostrzące, stosunkowo lekkie i kompaktowe, przyzwoicie wykonane szkło. W przeciwieństwie do wielu innych kitów Nikona ma metalowy bagnet.
No dobra, a teraz trochę ezoteryki, czyli "rysowanie" i inne bliżej niesprecyzowane walory artystyczne. Czy da się nim zrobić dobre zdjęcie? Jasne, wierzę, że każdym się da. :-) Czy mi się udało? Jest parę zdjęć, które lubię. Nie są może najlepsze, ale zawsze czegoś mnie nauczyły. Ot, choćby pomarańczowy portret mojego syna. Techniczne jest skopany (Lepiej było użyć trybu M i trochę domknąć minimalnie wydłużając ekspozycję, zamiast S, który maksymalnie otworzył przesłonę, żeby i tak nie wyrobić się w zadanym czasie), ale nauczyło to mnie podchodzić sceptycznie do propozycji automatyki pomiaru światła. Co miał do tego obiektyw? Nic, poza tym, że był, a jak wiadomo: jaki jest najlepszy system fotograficzny na świecie? Ten który masz w ręku i możesz nim zrobić zdjęcie :-D !
Inne, ciekawsze zdjęcia przeważnie wyszły na krótszym końcu tego obiektywu co raczej obrazuje kierunek moich zainteresowań a nie jakieś niezaprzeczalne walory tego szkła. Przypuszczam, że gdyby optyczni przetestowali je na spektrometrze, okazałoby się, że obiektyw ten ma przyzwoitą transmisję światła, bo w porównaniu z innymi średnio-tanimi szkłami (także innych systemów) daje bardzo wierne kolory, no może z lekkim ociepleniem.
Podsumowując: Dla kogo? Teraz to pewnie dla sfrustrowanych nie IF-owymi, z rotującą przednią soczewką użytkowników wszelkiej maści nikkorów 18-55. (wiem, że optycznie są dobre, któryś ma nawet VR, ale zmienają swoje rozmiary przy ostrzeniu, a co gorsza, kręcą przednią soczewką - kto ma polara ten wie o co chodzi). Smiało także może konkurować to szkło z nowszymi konstrukcjami kitów nikona, jak i zamiennikami ze stajni np sigmy.
Szkło mimo swych lat (premiera 2004) i braku VR, nadal wyróżnia się w natłoku nikomu nie potrzebnych nikkorów 18-cośtam. (zwłaszcza tych z plastikowym bagnetem, albo wysuwających zooma pod wpływem swego własnego ciężaru) W mojej opinii, godnego następcę 18-70 znalazł dopiero w postaci AF-S 16-85 ale to już zupełnie inna historia.

niedziela, 7 lutego 2010

Plany, plany, plany...

A jednak ktoś to czyta! I to więcej niż jedna osoba, o której jak dotąd wiedziałem :-D. Tak naprawdę to doliczyłem się czterech.
W związku z tym, pozstanowiłem odpowiedzieć na tradycyjne pytanie - co z tym blogiem?! Otóż wbrew pozorom dużo się na nim dzieje... w mojej głowie. Korzystając z zimowej nieobecnośći rodzinnych przyległości, postaram się trochę nadgonić z treścią.
Na początek zaległośći największe, czyli mój subiektywny przegląd obiektywów z bagnetem F. Nie, nie jestem nikonowym szowinistą!
Inne systemy leżą w troszkę dlaszym horyzoncie czasowym, choć patrząc na ilość wolnego czasu jakim dysponuję, bardziej adekwatne wydaje się być określenie: za horyzontem zdarzeń :-)
Cóż zatem planuję w tej materii (tej której prędkość ucieczki nie jest wieksza od C)?
  • AF-S 18-70 DX - Od niego wszystko się dla mnie zaczęło - mówię o pierwszych zdjęciach zrobionych świadomie, a nie na jak to mawia moja żonka z "tym zielonym z napisem AUTO" - problem tylko w tym, że o ile na tekst to pomysł się znajdzie, to ze zdjęciami może być krucho - sam wiem, że wybitny nie jestem, a ten obiektyw przestał mnie interesować na długo zanim zrobiłem coś co przechodzi nawet moje, pozbawione samokrytyki filtry.
  • AF-S 17-55 DX - Podejść pod to szkło miałem ze cztery. Uczucia bardzo mieszane, choć jeśli kryzys potrzyma, to nie "wejdę w FF", jak to się na forach branżowych mawia, tylko kupię ten obiektyw i zostanę w DX. Ze zdjęciami do tego artukułu jest lepiej, bo przeważnie pożyczam go przy specjalnych okazjach, a wtedy się przykładam.

  • Kolejnym wielkim nieobecnym i niejednokrotnie wspominanym jest AF-S 70-200 - tu było podobnie jak z 18-70 - wrażeń dużo, materiału zero - literalnie 0, bo wcięło mi zdjęcia jakie robiłem tym obiektywem z intencją opisania go. Na szczeście nie dawno miałem okazję wyprowadzić go na spacer z podpiętym D3 (fajnie jest mieć zaprzyjaźnione studio fotograficzne)
Tyle jeśli chodzi o trzymanie się ściśle konwencji, którą obrałem na początku. Żeby trochę zamieszać, wymyśliłem jeszcze coś takiego:
  • FF dla ubogich, czyli wygrzeb sobie starą lustrzankę. Mam ten luksus, że posiadam Nikona F60. Wywołanie i skan do 6mpix to dziś koszt rzędu dwudziestuparu złotych, a radości dostarcza to co nie miara. Już w tej chwili mam wystrzelaną Velvię 50 (około 45zł za rolkę) teraz bawię się jakimś przeterminowanym diapozytywem do wnętrz.
  • F60 ma nikkora AF-D 28-80 - nie będę się upierał przy tym obiektywie, bo jak go do cyfry (D70) podpiąłem, to jego mocno dyskusyjna jakość nie przekonała mnie do używania tak niepraktycznego jeśli chodzi o DX-owe kąty widzenia szkła.
  • Miałem pożyczonego Zenitara 16 f/2.8 - strzelałem nim na F60 (choć nie tak ładnie jak na zlinkowanym blogu : versus D300 z Sigmą 10-20.
  • Zabawy starymi analogami mogą być ciągnięte do woli - w rodzinie plącze się jeszcze jakiś Zenit i ze dwa EOSy 300.
  • W zasadzie to miałem w łapach kilka korpusów cyfrowych - można też i o tym coś napisać. W zasadzie z Nikonów, to prościej powiedzieć czego nie widziałem: rodziny D40-D3000. pozostałe, dwu, trzy i jednocyfrowe jak najbardziej, choć D3Xa to mocno za mało.
  • Pewnie mogę zaktualizować opisy większości obiektywów o wrażenia ze współpracy z analogiem, ale wolę poczekać, aż znajdę minumim F65, bo z moją ef-sześcdziesiątką nie działa AF w obiektywach AF-S, co zakrawa na kiepski dowcip, zwłaszcza dla użytkowników tańszych-nowszych i pozdawionych "śrubokręta" korpusów Nikona.
  • Jeśli troszkę nagiąć pawa fizyki i spojrzeć za wspomniany horyzont, czają się tam cztery ciekawe olki: archaiczny E-20, E-300, E-1 i mój ulubiony E-3. Wszystkie z arcyfajną szklarnią.
Tyle planów - Patrząc na tempo, pewnie zejdzie mi na to cały rok... Następny w kolejce jest 18-70. Na zachętę fragment wstępu, a może zakończenia? tekstu na ten temat:
"... Szkło mimo swych lat (premiera bodajże w 2004) nadal wyróżnia się w natłoku nikomu nie potrzebnych nikkorów 18-cośtam. W mojej opinii, godnego następcę znalazł ten obiektyw dopiero w postaci AF-S..." - nie zdradzę, którego :-)